Ubiegłotygodniowa inicjatywa senackiej komisji praw człowieka, praworządności i petycji, która opowiedziała się za ustawowym wprowadzeniem zakazu sprzedaży alkoholu na stacjach, wystraszyła nie tylko właścicieli oferujących usługi tankowania paliw, ale również samych kierowców. Jeżeli alkohol w tych miejscach zniknie z półek, nieunikniona będzie podwyżka cen benzyny, ropy i LPG.
Marże na alkohol wahają się między 30 a 40 proc., natomiast na paliwach wynosi ona od 1 do 2 proc. Różnicę widać gołym okiem, na czym głównie zarabiają stacje. Każdego dnia kierowcy wydają łącznie na zakupy ponad 12 mln zł, a jak wynika z danych firmy analitycznej Nielsen, rocznie kupujemy na stacjach towary warte około 4,5 mld zł. Jedna czwarta tej sumy przeznaczana jest właśnie na alkohol.
Już od dłuższego czasu w Polsce coraz bardziej zauważalne jest to, że stacje benzynowe stają się niejako sklepami. 6,5 tys. punktów, które sprzedają alkohol, generują z tego tytułu ok. 1,1 mld zł przychodów - średnio po 170 tys. zł na stację rocznie. Stacje położone w centrum dużych miast mogą zarobić nawet dziesięć razy tyle.
Na sprzedanym litrze benzyny zarabiają średnio 7 groszy, a na litrze oleju napędowego 12 groszy. Aby utrzymać się z samej sprzedaży paliw stacje musiałby podnieść marżę o 35 groszy na litrze. - W takiej sytuacji musielibyśmy pokryć stratę kilkudziesięciu milionów złotych i nie zrobilibyśmy tego, sprzedając gazety czy bułki. W górę poszłyby marże na benzynie i oleju napędowym - powiedział przedstawiciel jednego z dużych zagranicznych koncernów obecnych na polskim rynku, w rozmowie z Dziennikiem Gazeta Prawna.
