Jutro, na dwa dni przed szczytem budżetowym Unii Europejskiej, eurokraci zamierzają zorganizować protest generalny przeciwko oszczędzaniu na administracji. Zdaniem komentatorów zaciskanie urzędniczego pasa wydaje się być nieuniknione w obliczu kryzysu - poinformował "Dziennik Gazeta Prawna".
Według unijnych biurokratów cięcia w administracji doprowadzą do tego, że nie będzie można znaleźć wysokiej klasy specjalistów. Tymczasem europejska prasa zasypuje czytelników przykładami astronomicznych pensji owych ekspertów. Warto podkreślić, iż często przekraczają one wynagrodzenia głów państw.
Ponad cztery tysiące eurokratów inkasuje pensje wyższe od zarobków Angeli Merkel. Jeśli uwzględnimy różnego rodzaju bonusy - m.in. za rozłąkę z krajem (16% pensji podstawowej), pomoc na dzieci i niepracującą żonę oraz korzystne rozwiązania podatkowe - więcej od niemieckiej kanclerz (16,27 tys. euro miesięcznie brutto) zarabiają nawet urzędnicy unijnego średniego szczebla, którzy mają pod sobą kilkunastu szeregowych pracowników. Prawdziwy majątek inkasuje natomiast 79 dyrektorów generalnych - łącznie z różnymi dodatkami nawet 21,3 tys. euro.
Przywileje te mogą jednak zostać ograniczone, czego obawiają się unijni biurokraci. Pierre-Philippe Bacri, przewodniczący związku zawodowego eurokratów FECS, oznajmił, że cięcia te być może osiągną poziom 15 mld euro w ciągu 7 lat. Szef Rady Europejskiej Herman Van Rompuy zaplanował, że w latach 2014–2020 unijna administracja pochłonie 62,6 mld euro; wcześniej Komisja Europejska proponowała wydatki rzędu 63,1 mld euro.
Komentatorzy zaznaczają, że szczyt zakończy się powodzeniem, jeśli Van Rompuy znajdzie dodatkowe 30 mld euro oszczędności wobec proponowanych wydatków wartych 937 mld euro. Takie żądania postawili m.in. David Cameron i Angela Merkel. Najprawdopodobniej odbiją się one właśnie na administracji, gdyż cięcia w funduszach strukturalnych blokowane są przez Polskę i pozostałe kraje Europy Środkowej, a Francja nie pozwoli tknąć wydatków na rolnictwo.
