W latach 2002 – 2004 Fed kładł ogromny nacisk na poprawę sytuacji na rynku pracy, argumentując, iż dopiero trwały wzrost dochodów gospodarstw domowych w połączeniu z ożywieniem gospodarczym będzie powodował presję inflacyjną. Pierwszy miesięczny wzrost zatrudnienia miał miejsce w czerwcu 2002 roku. Co ciekawe, inne wskaźniki korespondowały z notowanymi obecnie. Rynek był właśnie świeżo po publikacji danych o wzroście PKB rzędu 3,4% - najwięcej od niemal dwóch lat, zaś wskaźnik ISM oscylował wokół 53 pkt. Na plus różniły się wskaźniki nastrojów konsumenta. Na podwyżkę stóp rynek poczekał jednak… równe 2 lata. Oczywiście, należy wskazać na potencjalne różnice pomiędzy tymi sytuacjami.
Po pierwsze na przełomie 2002 i 2003 roku w gospodarkach rozwiniętych na poważnie obawiano się deflacji, co skłoniło Fed do dalszych obniżek stóp (do 1% w czerwcu 2003). Po drugie, w międzyczasie mieliśmy bankructwa Enronu i World.com, co opóźniło nadejście mocniejszego ożywienia. Dalej, obecnie mamy nisze nominalnie stopy, a Fed dostał już lekcję, że pozostawienie zbyt luźnej polityki monetarnej zbyt długo prowadzi do baniek spekulacyjnych na rynkach aktywów. Obecnie jednak, gra toczy się nie o samą podwyżkę stóp, a o usunięcie sformułowania, iż „polityka monetarna może pozostać luźna przez przedłużony okres”. Uprzednio Fed usunął to sformułowanie 5 miesięcy przed pierwszą podwyżką. Tym razem prawdopodobnie tego nie uczyni.