Mistrzostwa Europy rozgrywane na boiskach w Polsce i na Ukrainie już wypadły lepiej jeżeli chodzi o frekwencję, niż te z 2008 roku, które odbywały się w Austrii i Szwajcarii. Już w fazie grupowej przyjechało do nas więcej kibiców, niż w trakcie całych poprzednich mistrzostw. We Wrocławiu, w Poznaniu, Gdańsku i Warszawie swoją drużynie wspierało ponad 376 tys. kibiców z zagranicy. Doliczając do tego gości UEFA, VIP-ów i sponsorów, liczba ta zwiększy się do pół miliona.
Jeżeli chodzi o fazę grupową na Stadionie Narodowym mecze śledziło 161 tys. kibiców. - niemal jedna czwarta to Rosjanie. W Gdańsku 117 tys. - 21 proc. Hiszpanów. Niemal tyle samo we Wrocławiu - 27 proc. Czechów. Jeżeli chodzi o Poznań było 106 tys. osób, z czego 29 proc. stanowili Irlandczycy. We wszystkich strefach kibica w Polsce przewinęło się ponad 2 mln fanów. Cztery lata temu w austriackich strefach kibica było 952 tys. osób, a w szwajcarskich - 1,6 mln.
Zarówno Polska jak i Ukraina spodziewała się 800 tys. gości z zagranicy. U naszych sąsiadów było ich jednak o 300 tys. mniej niż planowano. Efekt? Nawet na takich meczach jak Anglia vs. Francja 11 czerwca w Doniecku, na stadionie można było zobaczyć wiele pustych miejsc. Dużym ciosem dla Ukrainy było również to, że niektórzy kibice woleli mieszkać w Polsce i dojeżdżać na mecze swojej reprezentacji.
Eksperci przyznają, że Polska miała łatwiej jeżeli chodzi o organizacje, gdyż przystępowała do Euro z wyższego poziomu cywilizacyjnego. - Do tego dochodzą inne niż na Zachodzie mechanizmy zarządzania czy przygotowania administracji - mówi dr Andrzej Ferens, politolog z Uniwersytetu Wrocławskiego w rozmowie z Dziennikiem Gazeta Prawna. Zagraniczne media chwalą jednak Euro 2012 w obu krajach.
